Aktualności
nie-da-sie-isc-na-skroty
Przedstawiamy Państwu wywiad z Leo Schouwenberg – utytułowanym zawodnikiem konkurencji cutting, zwycięzcom wielu zawodów w Holandii, Niemczech i innych krajach europejskich, doświadczonym trenerem i szkoleniowcem w konkurencjach jeździeckich w stylu western. Warto przy tym dodać, że Leo Schouwenberg jest wielkim przyjacielem Polski i Polaków. Obecnie pracuje wraz z żoną na własnym ranczo w Niemczech. Ambicją i wyzwaniem dla Leo jest pomoc w rozwoju cuttingu w naszym kraju.

Pytanie: Jest Pan jednym z dwóch licencjonowanych trenerów na terenie Niemiec, zarejestrowanych w amerykańskiej organizacji NCHA. Ma Pan ogromne doświadczenie w startach w zawodach cutting i w przygotowywaniu własnych zawodników do tej konkurencji. Co jeszcze moglibyśmy się o Panu dowiedzieć?

LS: Zacząłem jeździć konno mając 8 lat. Obecnie skończyłem 49 lat. W zeszłym roku obchodziłem 40 lecie pracy w siodle. Boże! Jak ten czas szybko zleciał.

Jestem pewien, że wybrałem najpiękniejszy zawód świata. Ponownie bym wybrał tę samą drogę zawodową. Niekiedy droga ta okazywała się niełatwa. Ale moim marzeniem zawsze była praca z końmi. I ciężko pracowałem i pracuję nad realizacją tego marzenia.

Jak to w życiu bywa, musiałem wiele przejść, aby dojść do etapu, na którym się teraz znajduję. Gdy zaczynałem jeździć konno, nie było westu w Europie. Dwadzieścia lat temu, gdy stawiałem pierwsze kroki w tym stylu, sytuacja westu na Starym Kontynencie była bardzo podobna do obecnej w Polsce. Dlatego bardzo dobrze rozumiem problemy polskich miłośników western. W Polsce możliwości nauki westu są znacznie lepsze niż w Europie Zachodniej dwadzieścia lat temu.

Z początku uczyłem się jeździć klasycznie, najpierw ujeżdżenie później skoki. Przygodę z westem zacząłem mając 24 lata. Najpierw od konkurencji trail, następnie reining. W tej ostatniej konkurencji jeździłem ponad 6 lat. Zdobyłem w tym czasie w konkurencji reining między innymi tytuł Mistrza Belgii AQHA w 1986 r. oraz Mistrza Holandii AQHA w 1986 roku. Po sześciu latach startów w reining odkryłem dla siebie cutting i jestem jej wierny do dzisiejszego dnia.

Również teraz niekiedy występuję w pokazach w konkurencji reining (np. na początku 2007 r. mam za zadanie wykonać pokaz reining w Holandii w czasie jednych z najważniejszych targów w tym kraju). Mam wielu uczniów, którzy zgłaszają się do mnie z prośbą o trening (korektę) konia jak i siebie w reiningu (również w konkurencji trail i innych konkurencjach sportowych west). Z przyjemnością prowadzę dla nich szkolenie w reining. Jednak moje największe emocje wzbudza konkurencja cutting. Biorę w niej udział jako zawodnik na arenach europejskich, także jako trener swoich podopiecznych. Uczestniczę w licznych pokazach cuttingu oraz prowadzę szkolenia w różnych krajach, w tym m. in. we Francji, Danii i Holandii.

W konkurencji cutting zdobyłem trzykrotnie mistrzostwo Holandii. Najbardziej cenny tytuł mistrzowski przypadł mi w 2004 roku w grupie najlepszych 10 par (koń-jeździec) w Niemczech.

Oczywiście nie wspomnę tu o licznych drugich bądź trzecich miejscach zajmowanych przeze mnie przez te wszystkie lata startów na zawodach cutting. Również moi uczniowie mogą się pochwalić licznymi osiągnięciami w startach na zawodach.

Osoby które mnie znają, wiedzą że chwalenie się sukcesami nie należy do moich ulubionych czynności, dlatego kończę już ten temat.

Jestem świadomy że w Polsce docenia się nie tylko sukcesy sportowe trenera, ale również umiejętność przekazania wiedzy chcącym szkolić się i trenować pod jego okiem.

Obojętne jest dla mnie, czy osoba dopiero zaczyna uczyć się westu i chce, abym nauczył ją prawidłowej postawy w siodle, czy mam do czynienia z osobą liczącą na przygotowanie jej i konia do zawodów Może być to również ktoś, kto chce stratować w rywalizacji sportowej rangi Mistrzostw Europy na koniach przeze mnie trenowanych. Wszystkie takie osoby są chętnie widziane w mojej stajni. Ich sukcesy zwiększają mój sukces.

Moje podejście do koni i ludzi oparte jest na spokoju i profesjonalizmie. Nie krzyczę, nie wybucham z braku cierpliwości. Wolę po dziesięć razy tłumaczyć to samo, jeżeli widzę taką potrzebę. I tak robię. Wiem, że to ja muszę się dostosować do możliwości percepcji ucznia i zwierzęcia, aby para mogła jak najwięcej zrozumieć i skorzystać z danego treningu.

Wielu docenia moją szczerość. Gdy widzę, że np. dany koń nie nadaję się do roli cuttera, nie obawiam się tego powiedzieć wprost. Nie jest moją filozofią wyciąganie od klientów nadmiaru gotówki, gdy nie jest to konieczne. Wprawdzie takie słowa nie są zazwyczaj mile przyjmowane przez klientów, ale moim zdaniem lepsze to niż pozostawianie tych osób w nieświadomości i zmuszanie ich do wkładania bezowocnych wysiłków w trening konia. Kto mnie dobrze zna, ceni tę moją cechę charakteru i wie, że może mi zaufać w 100 procentach.

Pytanie: Był Pan parokrotnie w naszym kraju. Z dystansu Niemiec, gdzie western i rodeo rozwijają się w oszałamiającym tempie, sytuacja w Polsce może trochę zniechęcać. Jednak żywi Pan pewne nadzieje związane z perspektywami rozwoju sportu i zabawy w konkurencje western i rodeo w naszym kraju. Na czym opiera Pan te nadzieje? Czy jest coś konkretnego, co zachęciło Pana do zainteresowania się polskimi miłośnikami tego stylu jazdy konnej?

LS: Podczas obecności w Karpaczu widziałem różnych startujących jeźdźców. Niestety poziom uczestników zawodów był niski. Zauważyłem na arenie relatywnie dobre konie, ale sposób ich traktowania ze strony ludzi odbiegał od przyjętej normy. Konie rasy AQH cieszą się w świecie wysokim prestiżem. Nie zasługują na podejście jak do konia pracującego w polu. Od wielu lat staram się ludziom pokazać i nauczyć ich lepszego sposobu na kontakt z tymi zwierzętami.

Liczę na to, że dzięki szkoleniom i profesjonalnym treningom jeźdźców i koni sport western w Polsce, ten poważny jak i amatorski w swoim poziomie dogoni niedługo standard europejski.
Muszę w tym miejscu podkreślić, że dzięki Izie Szymańskiej (Horseman’s Dreams) zainteresowałem się sytuacją polskich miłośników western. Iza dwa lata temu zgłosiła się do mnie z prośbą o pomoc w ułożeniu jej wierzchowca. Od tej chwili koń pozostał w mojej stajni, a między nami zawiązała się przyjaźń. Po dwóch miesiącach od poznania wyruszyliśmy w drogę do Karpacza. Pamiętam, że gdy wysiadłem z samochodu w Karpaczu, powiedziałem - mała Kanada!

Następnie po krótkim pobycie w Niemczech ponownie wróciliśmy do Karpacza, gdzie uczestniczyłem wraz z moim ogierem w zawodach cuttingowych – i je wygrałem. Wielokrotnie we wspomnieniach wracam do pobytów w Karpaczu – zawsze z przyjemnością.

Pytanie: Każdy robi błędy i nikt nie jest doskonały. Pan z pozycji doświadczonego szkoleniowca z łatwością te błędy wychwytuje. Jednak w Polsce mało kto ma szczęście i może sobie pozwolić na korzystanie z pomocy fachowca w codziennych treningach. Jakie błędy najczęściej popełniają ludzie samodzielnie próbujący nauczyć siebie i konia jazdy w stylu western?

LS: Uważam, że najpoważniejszym błędem jest założenie, że osoba sama jest w stanie przygotować konia do stylu western. Za często ludzie przyjmują, że są na tyle dobrzy, że sobie z tym poradzą. Również ja, chociaż mam doświadczenie w treningu koni, sam poddaje się ocenie i korekcji umiejętności, wyjeżdżając raz lub dwa razy w roku do Stanów Zjednoczonych i trenując pod okiem najlepszych tamtejszych trenerów oraz startować w konkurencji z najlepszymi jeźdźcami na świecie). Każdy powinien znaleźć dla siebie najlepszego trenera czy szkoleniowca. Moje ulubione powiedzenie to: „Koń może być na tyle konsekwentnie prowadzony z siodła, na ile pozwala mu poziom umiejętności jeźdźca. Konsekwencja to jasność i jednoznaczność sygnałów przesyłanych wierzchowcowi”.

Pytanie: Wiele osób uważa, że brak trenera/ instruktora w ich stajni praktycznie przekreśla jakiekolwiek szanse na prawidłową naukę stylu western i wolą w ogóle nie zaczynać. Dla takich osób proponuje Pan szkolenia w cyklach paru-miesięcznych. O co dokładnie chodzi w takim systemie szkoleń?

LS: Załóżmy, że ktoś chce budować dom, ale źle wyleje fundament. Kiedyś dom ten się zawali właśnie przez ten wadliwy fundament.

Przekładając to na jazdę konną: podstawą jazdy jest wypracowany „fundament”. Podam ciekawy przykład. Jeżeli bylibyśmy dość bogaci, aby pozwolić sobie na zakup w USA konia – mistrza świata, ale sami byśmy nie posiadali odpowiedniego poziomu umiejętności, to ten koń za około 4 tygodnie treningów by dostosował się do poziomu jeźdźca.

Większość ludzi za szybko pragnie dojść do wyznaczonego celu. Idąc „na skróty”. Zauważyłem to w czasie moich wizyt w Polsce.

Pytanie: Pana koronną konkurencją jest cutting. W Polsce niemal nieznany w praktyce. Przyczyn z pewnością jest wiele: brak odpowiednich koni, bydła, trenerów, czy sprzętu treningowego, wystarczających pieniędzy, ale również brak tradycji pracy z bydłem z końskiego siodła.
W Niemczech takiej tradycji również nigdy wcześniej nie było, a jednak cutting cieszy się dużym zainteresowaniem. Czy z biegiem czasu w Polsce mamy szansę podziwiać szerokie grono własnych cuttingowców?

LS: Bez żadnych oporów mogę odpowiedzieć na to ,,tak"!!! Nie potrzeba do tego tradycji pracy z bydłem, takiej jaką mogą szczycić się mieszkańcy USA od czasów pionierów zdobywających Dziki Zachód.

Do tej konkurencji potrzeba jedynie dobrych koni, nie najgorsze cielaki (dobrze odżywione, aby miały siły biegać po arenie), szkolenia i treningi oraz dużo cierpliwości.

Wiele doświadczeń z innych krajów europejskich wskazuje, że mam rację (przecież w Danii czy Szwecji także nigdy nie było kowboi). Także w Holandii (skąd pochodzę) liczni miłośnicy westu odkryli powołanie do cuttingu (śmiech)!

Pytanie: Często wyjeżdża Pan za ocean, do Stanów Zjednoczonych w celu podwyższenia swoich kompetencji trenerskich. Ma Pan przez to świeże spojrzenie na to, jak rozwija się western riding w Europie, a jak w USA. Czy są widoczne różnice pomiędzy stylem uprawiania tych samych konkurencji western i rodeo na Starym Kontynencie i w Ameryce? Mam na myśli dosiad, powodowanie koniem, używanie więcej wodzy lub więcej łydek itp.

LS: W Europie próbuje się robić wszystko lepiej niż w Ameryce. Nie uważam, że jest to właściwe podejście. Faktycznie zauważa się względnie duże różnice w sposobie jazdy w Europie i Ameryce.

Jeżdżąc w USA w czasie jazdy i stosowania pomocy siedzę w siodle dużo luźniej niż na arenach europejskich. W Europie kładzie się mocny nacisk na wygląd w siodle. Według mnie element ten nie jest istotny. Dosiad musi być przede wszystkim funkcjonalny.

Pytanie: Kto ,,lepiej" jeździ western i rodeo: Europejczycy czy Amerykanie? Nie myślę tu wyłącznie o sukcesach w startach na zawodach jeździeckich.

LS: Sądzę, że lepiej jeżdżą Amerykanie, z tej przyczyny o której wcześniej wspomniałem: mają luźniejszy dosiad.

Mój przyjaciel i znakomity zawodnik Jean-Claude Dysli powtarzał, że „Jazda w stylu west jest niedbałą elegancją”.

Pytanie: Zajmuje się Pan profesjonalnie pracą z końmi i z ich właścicielami. Wielu w Polsce marzy, aby móc taką pracę wykonywać na co dzień. Czy ich marzenia mogą zderzyć się boleśnie z rzeczywistością? Jak wygląda dzień powszedni w Pana pracy?

LS: Oj...realia są następujące.

Godz. 6:30 - wstaje, idę nakarmić konie, krowy, psy i koty. Dopiero potem mam czas na własne śniadanie (zwierzęta zawsze są u mnie na pierwszym miejscu).
Po śniadaniu wypuszczam konie i zaczynam kolejno trening z tymi wierzchowcami, które pozostawili u mnie klienci w celu szkolenia.
Godz. 12:30 obiad i przerwa obiadowa.
Od godz. 14:00 do 17:00: przeznaczam na prowadzenie lekcji z klientami.
Od godz. 17:00 do19:00 mam przerwę.
Od 19:00 – prowadzę kolejne lekcje, trzy razy w tygodniu w tym czasie prowadzę treningi cuttingowe z udziałem cielaków.
Mój dzień pracy kończy się zwykle około godz. 23.00 - 23.30.

Słowem jest to ciężka praca. Pracuję 7 dni w tygodniu, niezależnie od stanu zdrowia (no chyba że mam bardzo wysoką gorączkę i muszę pozostać koniecznie w łóżku). Po zawodach wracamy często w środku nocy. Na drugi dzień nie mogę pozwolić sobie na dodatkowy sen.

Każdy, kto decyduje się na tę pracę, musi wiedzieć że ma do czynienia ze zwierzętami za które bierze odpowiedzialność. Od samego początku powinien przyjąć, że zwierzęta zawsze są na pierwszym miejscu i są ważniejsze niż on sam. Często, gdy mam źrebną klacz która ma urodzić - wtedy na zmianę z żoną dyżurujemy przy niej przez całą dobę, siedząc przed monitorem i obserwując jej stan.

Przyznaję że jest to piękny zawód. Z drugiej strony opiera się on na pracy nie tylko ze zwierzętami. Co innego posiadać i trenować profesjonalnie konie, następnie startować z nimi na zawodach, a co innego być amatorem i traktować to jako hobby.

Trzeba zawsze podnosić swój poziom wiedzy i umiejętności, aby przekonać do siebie osoby, które chcą przekazać swoje konie w trening lub zlecą Ci starty na nich na zawodach. Ponosisz za te konie ogromną odpowiedzialność. Zawsze musisz pamiętać, że to co robisz, firmujesz swoim własnym nazwiskiem – twoją wizytówką.

Aby dość do profesjonalizmu, trzeba nad tym wiele lat ciężko pracować, budując zwłaszcza zaufanie do siebie innych ludzi.

Wywiad przeprowadziła Izabela Szymańska (pomoc: Ewa Marynowska)

Redakcja: Ewa Marynowska

Więcej o postaci Leo Schouwenberg na stronie: www.double-a-ranch.de

 
© Copyrights PLQHA 2006 | kreacja: www.webwork.pl · cms